. Z dworca kieruję się od razu w kierunku osławionego placu Dżemma El-fna czy jakoś tak. Plac faktycznie duży ale trochę pusty, pewnie to jeszcze nie pora. Idę od razu wzdłuż ścian szukając hotelu. Jest w jednej z bocznych uliczek, cena za wysoka, idąc wciąż głębiej i głębiej w kolejnych miejscach słyszę te same ceny. Mając na uwadze ilu turystów widziałem po drodze wcale się nie dziwię. W końcu godzę się na 70Dh. Zostanę tu dwa dni, podładuję baterie, pochodzę po tym słynnym placu i okolicach. Trochę popiszę. Dostaję niezły pokój z dwoma łóżkami, umywalką. Jak zwykle na tarasie, na którym stoi coś w rodzaju namiotu pustynnego z kanapami w środku, świetne miejsce żeby posiedzieć wieczorem. Jest późne popołudnie a ja ostanie 12 godzien spędziłem w autobusach, idę więc do medyny poszukać czegoś do jedzenia . Znajduję mały kramik z niezłym jedzeniem. Za niecałe 10 zł dostaję smażone rybki, okrągły, marokański chlebek, frytki, coś w rodzaju tartych pomidorów, pastę z zabójczo pikantnych papryczek i sałatkę z oliwek i innych warzyw. Na odchodne dostaję jeszcze porcję frytek. A to wszystko w klimatycznej atmosferze wąskich uliczek medyny gdzie unosi się dym ze straganów, a z góry przez trzcinowe dachy sączą się promienie popołudniowego słońca. Wieczorem idę na plac, powiem szczerze, że jestem zawiedziony. Z daleka wygląda to może nieźle ale po podejściu bliżej jakoś traci na uroku. Plac w dużej mierze zastawiony jest straganami z wszelkiego rodzajami daniami marokańskimi jaki z grilla. Jednak niemal wszystkie wyglądają jak kopia poprzedniego. Obok mamy stragany z wyciskaczami soku z pomarańczy. Poza tym różne zespoły, grające mniej lub bardziej tradycyjną muzykę. I wątpliwej jakości atrakcje typu mini golf, przemieść dwiema trzcinowymi witkami paczkę papierosów z kubka do kubka, lub traf piłką dwa kręgle. Aaa no i jeszcze „zaklinacze węży”, wiecie jak je zaklinają? Trzymają przed występem w wiadrze z zimną wodą, jako, że węże są zmiennocieplne to wiadomo jaki jest skutek. Było kilka ciekawych miejsc ale aby zobaczyć lub dowiedzieć się czegoś naprawdę ciekawego trzeba by znać arabski. Spotkany tam miejscowy student, pokazał mi gdzie mogę znaleźć niedrogi hamman dla miejscowych. Stąd też wniosek, że są hammany dla turystów ale ceny tam też są turystyczne. Udałem się we wskazane miejsce następnego dnia. Dla wyjaśnienia dodam, że hamman to taka arabska łaźnia. Na wejściu zostałem skasowany jednak minimalnie więcej niż miejscowi. Musiałem rozebrać się do gatek i mistrz ceremonii, mój opiekun (nazwijmy go Ali) kazał iść za sobą. Przez zasłonięte drzwi weszliśmy do dużego pomieszczenia o wysokim stropie do połowy wyłożonego jasnymi kafelkami. Pierwsze co poczułem to uderzenie wilgoci i gorąca. Na końcu pomieszczenia znajdowało się kolejne wejście, wtedy z niepokojem przypomniałem sobie czego wczoraj dowiedziałem się o tego typu łaźniach. Składają się zazwyczaj z 3-4 pomieszczeń, to przy wejściu jest najbardziej oddalone od kotłów podgrzewających wodę. To na końcu jest tuż przy nich, tam właśnie szliśmy. Kolejne pomieszczenie było gorsze od poprzedniego ale trzecie, ostatnie… Gorąco było niewyobrażalne, przynajmniej na początku. Oddychając czułem jakbym coś połykał, coś znacznie bardziej materialnego niż powietrze. Na dzień dobry miałem się położyć na posadzce i tak sobie zalegać 15-20 minut. To wszystko po to aby pory się otworzyły i można mnie było skuteczniej doczyścić i odświeżyć. No więc tak sobie leżę, sam, bo wszyscy widocznie mają już pootwierane pory, albo są tu na własną rękę i nie lubią warunków panujących w ostatnim pomieszczeniu. Posadzka jest bardzo gorąca, ale do wytrzymania, po 10 minutach zaczyna skądś wyciekać gorąca woda, ta już jest nie do wytrzymania, przynajmniej dla moich pleców. Wstaję, to nie był dobry pomysł. Jak mówiła pani Piątek, ciepełko idzie do góry, lepiej się oddychało na dole więc znowu zalegam plackiem na posadzce. W międzyczasie co chwilę słyszę z pierwszego pomieszczenia niepokojące krzyki. Po 20 minutach przychodzi mój opiekun, zabiera mnie do pierwszego pomieszczenia. Tam zostaję zlany kilkoma wiadrami ciepłej wody i dostaję polecenie położenia się na plecach. Następnie Ali zakłada na rękę coś co początkowo wziąłem za starą skarpetę, okazuje się ona specjalną rękawiczką pokrytą czymś pomiędzy gąbką a pumeksem, niezbyt przyjemne w dotyku. Zwłaszcza jeśli robiący to po raz tysięczny gość próbuje z ciebie zedrzeć naskórek, bo taki jest podstawowy cel tego zabiegu. No więc tak sobie leżę, co chwila zmieniając pozycję, teraz ręka, teraz noga, teraz tak, teraz siak. Efekty są przerażające, na moich rękach pojawiają się znaczne ilości naskórka, domyślałem się ale, że aż tyle. Następnie tzw. masaż, piszę tak zwany gdyż nie ma to nic wspólnego z powszechnie nam znanym wyobrażeniem masażu. Leżę na brzuch, Ali staje mi na nogach powyżej kolan chwytając jednocześnie za nadgarstki i pchając je do przodu. Teraz już wiem skąd te krzyki z pierwszej sali. Zaraz będę krzyczał bardziej, teraz Ali staje mi na plecach i wypycha moje ręce za plecami do oporu nad głowę. Inni użytkownicy łaźni mają niezły ubaw z wrzeszczącego białasa ;) Na koniec kilka naście wiader zimnej i cieplej wody i jestem gotowy do nowego życia, mówi się, że po takim zabiegu człowiek czuje się jak nowo narodzony. Może to lekka przesada ale rzeczywiście czuję się świetnie. Po powrocie do hotelu i ochłonięciu idę na plac spróbować kilku specjałów których jeszcze niemiałem okazji spróbować odkąd tu jestem. Jest to między innymi zupka ze ślimaków, którą zagryza się wyżej wymienionymi prosto z ich domków. W smaku słonawa a zwierzątka lekko pikantne. Poza tym polecony mi przez wczorajszego znajomego napój z różnych ziół który ponoć jest serwowany tylko w Marakeszu a zagryza się go kulką z daktyli. Bardzo słodki, z bardzo mocnym aromatem ziół które ponoć działają zbawiennie na układ oddechowy i trawienny. Zaszkodzić mi nie zaszkodziło. Następnego dnia ruszam dalej. Tym razem postanawiam trochę pochodzić.