Otwieram oczy, już dość jasno, krajobraz taki trochę pustynny. W sumie to dużo się za oknami zmieniło. Zerkam na zegar za kierowcą, zaraz, zaczynam kojarzyć fakty. Do celu mojej podróży było niewiele ponad 300 km, nawet jadąc skuterem bylibyśmy już dawno na miejscu a jest już…8!!!!, osiem godzin jazdy a my dalej w drodze? Zaczynam nerwowo rozglądać się za jakimiś znakami, jest, zbliżamy się do ronda, w prawo coś tam, w lewo coś tam a prosto AGADIR. 300 km dalej niż miałem wysiąść, a tak dobrze mi się spało. Mała nerwówka, co teraz, tego nie miałem w planie, na pewno tu nie zostanę, bo nie ma nic interesującego, za to z Marrakeszem i okolicami miałem związanych sporo planów. Muszę wracać, dodatkowy koszt, a będzie jeszcze większy jak obsługa dowie się, że ma gapowicza. Chyba nie zawołają kolejnej setki za ten kurs? Muszę czekać na rozwój wypadków. Jesteśmy już na dworcu, bagażowi zaczynają wyciągać wszystko z luków. Kręcę się wokół. W końcu jest mój plecak. Na szczęście jest małe zamieszanie, łapię swój plecak, wciskam facetowi bilecik na plecak na którym jak wół stoi Marrakesz. Znikam szybko w tłumie a później na hali dworca. Uff, udało się. A tak świrowali, listy pasażerów, bilet na bagaż, bilet na pasażera, sprawdzanie, odhaczanie, numerowane miejsca… Dobra, co teraz, na miasto nawet nie idę chociaż jest zupełnie inna pogoda niż w Rabacie. Pochmurno, chłodno, sama przyjemność. Po godzinie jadę już autobusem do Marrakeszu.